Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 012.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dokoła śmiech i wołanie zagrzewały, dziewczęta przybiegały do nich i rwały za rękawy, aby szły z niemi. Powoli i na twarzy Dziwy jaśniéj się zrobiło, uśmiech się zjawił blady.
I ona mruczała pocichu: Kupało! Kupało!..
A zdala słychać było śpiew.
— Słońce w morzu się kąpało, bo na wesele iść miało... Wiodą, wiodą pannę młodą, w złote szaty przyodzianą... Księżyc jedzie z gwiazd drużyną, witaj słoneczko kochane... Ty mi będziesz królowało... Słoneczko moje jedyne! Kupało!
Chłopcy stali na uboczu, szeptali cicho, z ukosa patrzyli na dziewczęta i wybierali oczyma. Szał czasem opanowywał nad ranem te gromady i dziksze z nich szły jak „stada“ w las, porywając gwałtownie dziewczęta. Zwano téż te szały „stadem“. Rodzina jednak każda pilnowała swoich i stała na czatach, aby do „stada“ nie dopuścić i od porywania obronić.
Dziwa patrzyła na zachodzące słońce, którego promienie ozłacały jéj twarz i lśniły się we włosach. Ostatni blask zagasał, już tylko łuna czerwona wskazywała gdzie zapadło, dwa smolne łuczywa ogień obejmował boży, zażegniętą żagiew podano dziewczynie, która żywo i zręcznie pod stos ją podłożyła. W téj saméj chwili przy wszystkich ogniskach błyskały już ogniki i wielkim głosem wołano radośnie: Kupało!..