Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 206.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Konie z pastwisk czeladź przyprowadzała, posiadali na nie i jechali gromadkami. Każdy w swą stronę. Zostało pocichu szepcących kilkunastu, kilku, potém nikogo. Uroczysko znów było puste i milczące. Gałęźmi dębu wiatr wieczorny potrząsał i ptastwo krzyczało tylko na błotach. Gwiazdy zaczynały mrugać na niebie, lekki powiew wiatru od łąk szedł do rzeki.
Wtém w dziupli zaszeleściało, prychnęło, dwoje rąk chwyciło za kraj kory, głowa się podniosła nad nią i Znosek z pokrwawioną twarzą dobył się ze środka. Nogami i rękami objął pień, ześliznął się powoli na ziemię. Tu padł, wyciągnięty jak nieżywy... dyszał ledwie, wyciągał długo ręce i nogi, jęczał.
Zaszeleściało wśród lasu... drgnął cały; uciekać już nie czas było, po ciężkim chodzie powolnym poznał nowego nieprzyjaciela. Jak nieżywy legł przylgnięty twarzą do ziemi. Z zarośli powoli, wlokąc się niezgrabnie, wyszedł niedźwiedź. Nosem wodził po ziemi, jakby czego szukał. Słychać było sapanie jego i mruczenie. Żółte oczy, pobłyskujące w ciemności, skierował ku Znoskowi, który ciągle jak martwy leżał... Ostrożnie gospodarz puszczy podszedł ku niemu i jak pies począł go wąchać. Zlekka potrącił go łapą, zamruczał i poszedł daléj. Widać go było zdążającego na pole, krokiem ociężałym, podnoszącego czasem pysk i wietrzącego dokoła. Siadał spo-