Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 167.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

im odejść, zostając przy obronionéj zagrodzie, ścigając ich tylko łajaniem i krzykami.
Obie strony dosyć miały téj walki krwawéj.
Z nad brzegu rzeczki podnosiły się tylko głosy i wrzawa, któréj od wrót odpowiadano.
— Psie syny! niewolniki! raby!
— Gady! żmije!..
Podobnemi wyrazy ciskano na siebie z obu stron długo, grożąc z jednéj pięściami, z drugiéj oszczepy podnosząc w górę.
— Chodźcie tu! — wołali jedni.
— Zbliżcie się — odpowiadali drudzy.
Tymczasem w krzakach nad rzeką Smerdzie obmywano i obwiązywano głowę, a synowie ciało ojca podniosłszy, nieśli je złożyć w izbie na posłaniu... nieśli i płakali a krzyczeli...
Nikt walki nanowo rozpoczynać nie myślał. Głosy ucichały powoli.
Widoczném było, że Smerda ze swoimi ustąpi i zaniecha dalszéj napaści. W istocie Smerdzie dostateczném się zdawało, że winowajca zginął, a ani on, ani ludzie jego nie chcieli życia stawić, nie czując się silniejszymi.
Pokładli się tylko nieopodal od wrót obozem z końmi i pozostali grożąc do wieczora. Musiano téż naprzeciw nich straż postawić, aby się nocą niespodzianie nie rzucili, bo im jeszcze nie dowierzano. Gdy zmrok zapadł zupełny, ucichło nad rzeczką, jak gdyby po walce się wylegiwali.