Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 165.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Domawiał tych wyrazów, gdy Smerda na swoich zakrzyknął i gromadą całą rzucili się na nieustraszonego starca, który teraz dopiero miecza dobył z pod poły. Z za płotów, tynów, ścian, wszystek jego lud, synowie, czeladź, wyrwała się z ogromnym wrzaskiem, napinając łuki i zamachując procami. Ale Wisz ten zapęd skinieniem ręki powstrzymał.
Kneziowscy ludzie, niespodzianém ukazaniem się obrońców trochę przerażeni, w tył się cofnęli.
— Będziemy się bronili! — zawołał stary — idźcie, jeśli nie chcecie, aby się tu krew polała... A tobie — rzekł zwracając się z gniewem do Smerdy — tobież to przystało napadać na swoich i służyć obcym!.. Ty, niewolniku podły!
Smerdzie twarz cała krwią zapłonęła, targnął się i swoich, co stali opodal, zaczął bezcześcić.
— Bij a morduj! — krzyknął.
Strzały poleciały z obu stron.
Parobcy Wiszowi, którym pilno było wziąć się za bary z napastnikami, poczęli się cisnąć i przeć do wrót, do których z drugiéj strony Smerda się dobijał ze swoimi.
Stary Wisz pozostał w pośrodku téj kupy, cofnąć się nie mogąc. Płot i wrota trzeszczały od nacisku, łamiąc się kawałami.
Starszy syn gospodarza Ludek, zasłaniając ojca, ciął po łbie Smerdę i czapkę mu rozpłatawszy głowę rozkrwawił, ale razem prawie dzida,