Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 142.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dawno mi się umrzeć należało, wołam o śmierć, nic więcéj! nic więcéj! Moje dzieci, kwiaty moje, syny moje, — cóżem ja wart bez nich? na co mi bez nich życie?
Twarz zakrył rękami obiema i zamilkł. Wiszowi serce się ścisnęło na widok téj boleści, stali niemi. Starzec jęczał. Nierychło podniósł oczy i począł łagodniejszym już głosem.
— Idźcie odemnie biedne ludziska, czego wy tu szukać możecie? ja już nie mam nic! nic! — Niech się świat spali, niech go morze pochłonie, niech ludzie wymrą, mnie już gorzéj, ni lepiéj nie będzie. Kwiaty moje! syny moje — moje dzieci!
I znowu zanurzył głowę w dłoniach i płakał. Oni stali nie wiedząc, czy jeszcze czekać mają, czy odstąpić precz, aby go napróżno nie dręczyć. Jęknąwszy silnie, Miłosz się podźwignął i siadł, rękami trzéć począł twarz i czoło. Klasnął w dłonie. Z bocznéj izby uchyliwszy drzwi, wyszła niewiasta tak olbrzymiego wzrostu jak starzec, wychudła i żółta, z głową zawitą chustami tak, iż oczy z pod nich zaledwie widać było. Płaszcz ciemny okrywał białe ubranie niewieście. Spojrzała ode drzwi na obcych i zawahała się nieco. Niosła w ręku dzbanuszek i kubek. Stary już palce drżące ku niéj i napojowi wyciągał. Milcząc nalała mu i podała. Począł pić chciwie. Dopiéro