Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 139.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się w podworcu staremi drzewy porosłym. Lipy i dęby z pniami olbrzymiemi, z szeroko rozpostartemi gałęźmi, osłaniały niemal przestrzeń całą. Po za niemi w cieniu, nizka budowla ciemna, drewniana, rozkładała się szeroko ze swemi podsieniami szerokiemi i wysokiemi dachy.
Ponure, skórami okryte postacie jakieś, włóczyły się tu i owdzie. Ogromne psy, kościste a chude, przyszły na podróżnych zawarczeć i obwąchać ich do koła. Nie rychło zjawił się zgarbiony starzec, nizkiego wzrostu, zakapturzony, o kiju. Z tym się zrozumieć i rozmówić nie było prawie można.
Mrucząc jednak, powiódł ich za sobą. Wieczorny zmierzch i cień drzew w budowli nizkiéj z małemi okienkami już mało co widzieć dozwalały.
Gdy ich do świetlicy wpuszczono, stali długo wprzód, nim oczy ich oswoiły się z mrokiem i coś rozeznać mogli. Na ognisku paliły się dogasające polana.
W głębi, na skórach leżał olbrzymiego wzrostu starzec, z brodą wyrosłą długo, któréj włosy jak trawa, nie kręcące się, proste, spadały mu niemal do kolan. Brwi nawieszone zakrywały mu oczy, głowę miał zupełnie łysą. Trzymał ją właśnie spartą na kościstéj dłoni. Nogi jego spoczywały na czémś czarném, co się ruszało opieszale. Nie rychło Wisz dostrzegł swojskiego niedźwie-