Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 137.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piwszy, drugie dla siebie w téjże izbie kazawszy położyć, do spoczynku zaprosił.
Jak dzień tedy pozrywali się, konie od wczora były zapowiedziane, ludzie, choć im się chciało bardzo jechać razem z panami, musieli zostać w zagrodzie.
Do dworu Leszka Miłosza, drogi przez lasy było na dzień cały. W torbach na plecach mieli jadło, w drewnianych smołą wylanych flaszkach po troszę miodu, konie nawykłe do trzęsawisk i lasów, nie lękały się podróży. Doman jechał przodem.
Dla pospiechu wybrano krótszą drogę wiodącą przez moczary i gąszcze nieprzebyte. Gdzieniegdzie ogromne stosy drzew wiatrem obalonych, na pół pogniłych, trawami bujnemi porosłych, gałęźmi i korzeniami posplatanych, tamowały przejazd, musieli je objeżdżać do koła; indziéj gniłe rzeczułki ze ślizkiemi brzegi, trudno konie przebywały. W ostępach tych, które rzadko człowieka widywały, zwierz nie tak płochliwy, zrywał się niemal z pod stóp jeźdzców... na drzewach świeciły ogniste żbików ślepia, pod krzakami mruczały niedźwiedzie, stada łosiów i jeleni z ogromnym chrzęstem pierzchały przed niemi. — Gęste nawet drzew wierzchołki pełne były ptastwa, gniazd i wiewiórek — które im nad głowami szeleściły...