Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rów naszych. To pewna, że lud co go stawił, nie nasz był i znikł z téj ziemi.
Doman zmilczał.
— Nam we dwu — dodał stary — nie rozsądzać o tém, ale poczynać coś, trzeba gromadą, a dzieci ratować. Spojrzał na młodego gospodarza, który téż oczów jego szukał.
— Trzeba rozesłać wici po kmieciach i władykach, a zwołać starszyzny wiec walny. Niech się miry nasze i opola zbiorą, zaczniemy my, pójdą zatém drudzy.
— Wasze słowo za rozkaz stanie — rzekł Doman — niech niosą wici — a no, mówić mi dozwolicie. Kogo wołać i kędy? Wiecie to dobrze, że Chwostek ma swoich i między kmieciami, że Leszki się rozrodziły i poswatały, a jest ich siła, że my nie sami... trzeba więc ostrożnie i cicho wprzód języka dostać, wprzód się może rozsłuchać i obliczyć, nim z garstką wystąpiemy, bo nas zduszą.
— Nie inaczéj i ja myślałem — odezwał się Wisz. — Wiemci to dobrze, że nie zbywa Chwostkowi na druhach i że między naszemi téż znajdują się z nim pobratani; ale i to wiem Domanie, że własny jego ród Leszy, nie cały z nim będzie. Stryjów zgnębił i w kmiecie obrócił, synowcom powyłupiał oczy, drudzy ze strachu wychylić się z grodzisk nie śmieją. Ci z nami trzymać będą.