Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 126.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

naczynia świadczyły o zajęciu mieszkańców. Na ten raz nie było żywéj duszy, niewiasty z dziećmi wyszły do lasu na grzyby, mężczyźni musieli drzewa szukać na klepki. Drzwi jednak wszystkich chałup stały niepozamykane, bo taki był zwyczaj po całéj ziemi, a żaden podróżny nie nadużył nigdy téj gościnności poczciwéj. W każdéj chałupie leżał chléb, nóż i stała woda. Stały otworem loszek, spiżarnia, wszystko.
Jeden z parobczaków Wisza, poszedł się napić i wrócił natychmiast do konia. Ztąd już nawrócili w lewo na lasy i gęstwiną jechali — bez drogi, lecz tak się kierując bezpiecznie i pewno, jakby mieli przed sobą szeroki gościniec. Myśliwym znane było każde uroczysko... zwalona kłoda, dolina w lesie i strumień.
Jechali tak w milczeniu do nocy ciemnéj, gwiazdy już świeciły na niebie poprzedzając księżyc, gdy noclegować stanęli. Chłopcy w mgnieniu oka szałas dla starego sklecili — jeden na straży został przy koniach puszczonych na paszę, drugi przy Wiszu.
Noc przeszła spokojnie, o brzasku wszyscy gotowi byli do drogi, stary wstał od nich wcześniéj — na konie siedli i Wisz sam wskazywał daléj, kędy jechać mieli, bo naokół w swoim mirze i opolach nie było grudki ziemi, która by mu znaną nie była. Myśleć i namyślać się nie potrzebował, instynkt myśliwskich plemion grał