Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 125.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łzy ocierając, bo czuła, że coś w tém groźnego być musiało, gdy Wisz, co oddawna już nie ruszał się ze dworu, chyba po barciach i lesie — sam, tak nagle, nie mówiąc nikomu, dokąd i po co jechać musiał.
Ona i Dziwa poszły za nim aż do konia siwego, który spokojny stał, nogą grzebiąc, głowę obrócił ku panu, zarżał i czekał aż nań siądzie. Chciał jeden z parobczaków pomódz staremu, lecz Wisz, jakby mu nagle siły przybyło, skoczył raźno na grzbiet siwego, głową swoich pozdrowił, ręką wskazał na drogę w las — i ruszyli w milczeniu. Długi kawał jechali nad rzeką. W jedném miejscu, kilka nędznych chałup stało nad wodą, na kołkach sieci wisiały, parę czółen wywróconych odpoczywało na piasku. Chałupy jak bobrowe domki ubogo wyglądały, na pół w ziemi, pół nad nią, a biedniéj jeszcze ludzie, których dwu na pół nagich głos Wisza wywołał. Była to osada z błędnych ludzi złożona, zowiąca się Rybaki, która na ziemi kmiecia niedawno wyrosła. Kilkoro dzieci nagich, od dymu okopcona niewiasta zgięta i stara — pierzchnęli na widok pana, tylko dwaj rybacy jakąś odpowiedź na pytania wymruczeli przez zęby. Spojrzenia ich rzucane na Wisza, kose były, nieufne i strwożone.
Nieco daléj, znowu chatek kilka w lesie, druga osada podobna, Bodniarze, stała jakby pusta... U drzwi tylko klepki i wióry, porozsypywane