Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 121.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spojrzał na nią, mógł z twarzy wyczytać, że w jéj duszę padło jakieś żarzewie, od którego zakipiała. Dała tylko znak ojcu powiekami, aby szedł i nie pytał.
Gdy Hengo wstąpił na próg izby, nagle wszystkie niewieście zamilkły głosy, śmiech tylko przeleciał jak wiatr po liściach, i słychać było żarna jak zgrzytały, jak syczał ogień, wrzała woda i reszty deszczu ze strzech spływały na kamienie u przyźby.
Gościa przyjęto uprzejmie. Niemiec chmurny siadł za stół, usta mu się otworzyć nie chciały, na czole miał jakby kamień, co mu nawet oczu otworzyć nie dawał, ani spojrzeć jasno. Napróżno Wisz zagadywał, próżno stara Jaga misę przyniósłszy ze strawą, pytała o Sambora — on nic nie wiedział. Po burzy niebo się rozpogodziło. Czarna chmura co ją przyniosła, stała jeszcze zdala nad lasami, po ciemnéj jéj szacie latały pioruny wężami, ale nad dworem śmiało się niebo lazurowe i świeciło słońce. Ptaki otrzęsały skrzydła zmoczone, i świergocząc zwijały się około chaty. Jaskółki nosiły już muł na gniazda, a wróble kłóciły się zapalczywie o znajdywane ziarna. Bocian na gnieździe wybierał się w drogę i na długich stojąc nogach, strzepywał skrzydła, a dziób zadarłszy do góry, klekotał.
Zaledwie trochę zjadłszy, Niemiec wstał by pożegnać gospodarza, jakby go paliło z powrotem.