Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 119.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

być niemym i głuchym i z ust mu się wyrwało mimowolnie:
— Macierz moja!
W progu stała Dziwa, patrząc, słuchając, śpiewając, jednéj jéj uszu doszedł ten wyraz chłopca, który wnet się zarumienił, spojrzał wzrokiem wylękłym i skrył się w kąt ciemny. Dziwa postąpiła ku niemu, rękę położyła na ramieniu, — poczuła jak drżał cały.
— Nie bój się — rzekła — ja cię nie zdradzę.
Poszła zaczerpnąć garnuszkiem piwa, postawiła je na chwilę przy ogniu, po tém przez fartuch ująwszy, przyniosła Gerdzie, który chciwie je pochwycił, podnosząc ku niéj łzawe oczy.
Wejrzeniem tém dziecinném, które złagodziło wspomnienie matki, przemówił do niéj. Wzięła go za rękę i wwiodła do sieni, bo w izbie wciąż się śpiewy rozlegały. Gerda ujął jéj rękę, jak niegdyś matki, pocałował. Na ręku łza przylgnęła.
— Mnie mówić zakazano! — szepnął. — Ojciec ubiłby, gdyby się dowiedział. A! nie wydajcie mnie. Ja nie jestem niemy, matka miała waszą mowę i z waszéj krwi była.
Dziwa pogłaskała go po mokrych włosach.
— Mów bez obawy — rzekła cicho — co na grodzie widziałeś?
— A! straszne, a okropne rzeczy, od których włosy wstają na głowie i dreszcz po kościach bieży. A! krew widziałem... krwi kałuże — jęki