Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 107.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Śmiał się, mruczał i drzémał tak. Hengo nie śmiał się ruszyć bez dozwolenia. Sambor téż wysunąwszy się z za stołba, bo go sen nie brał, podkradł się, by widzieć miłościwego pana... słyszał mruczenie i śmiech, a może słowo jakie do uszu mu doleciało, popatrzał nań niepostrzeżony groźno, głową potrząsł i cofnął się do komory.
Kneź tymczasem zwiesiwszy na poręczy głowę, usnął snem twardym, chrapanie słychać było ciężkie, a głosem tym wywołana ukazała się ze drzwi białogłowa w namitce i dwoje pacholąt. Napiłego ujęli mimo oporu pod pachy i zaciągnęli raczéj, niż poprowadzili do łożnicy... Zatrzasnęły się za nim drzwi.
Hengo, czując już miód w głowie, powlókł się przelękły trzymając ściany, do swoich koni i tam legł na słomie półżywy.
W dziedzińcu pogasły światła, księżyc tylko oświecał czarne krwi kałuże i jęczących jeszcze u podsienia rannych kilku, z których krew téż płynęła, ale miodem upojeni, nie czuli jak im uciekało życie. Czeladź i dwornia śmiejąc się, pokazywała ich palcami.
— Tak im wszystkim będzie... kmieciom i żupanom i władykom... co się kneziowi opierają.
Dano im konać powoli. — Smerda obchodził wszystkie kąty podwórza, reszta dworni do snu opóźnionego się wlokła. Cisza po wrzawie biesiadnéj zapanowała na grodzie, tylko psy wyły,