Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 105.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wy sasy i franki przeklęte... mądrzy wy jesteście, ha? a ktoby z was tak się tego owadu pozbyć potrafił?
Kneź śmiał się i brał w boki.
— Zostanie się po nich dość dla ludzi odzieży, a dla mnie ziemi i koni... Dobra wieczerza i miodu na nią nie żal!
Śmiał się znowu.
— Napijże się i ty miodu, mordo ruda! — wrzasnął nagle.
Hengo się nizko kłaniał dziękując, ale nie pomogło nic... pacholę mu ogromny kubek przyniosło, a gdy się od niego wzdragał, kneź gwałtem mu do gardła lać kazał... Chwyciło go dwu i śmiejąc się chłopiec nalał w otwartą palcami gębę. Podziękowawszy za to poczęstowanie, już chciał odchodzić, bo się lękał o własną głowę, gdy kneź na ławie usiadłszy, pozwał go ku sobie. Musiał iść pod stopnie i stanąć przy nich...
— Coś widział, powiedz staremu grafowi... — począł półsenny — jakem zagaił, tak dokończę... nie ujdą mi te harde głowy... a dla synów zostawię spokój w domu... Nadto kmiecie bujali... trzeba ich okiełznać było... Powiedz, że się ich nie boję... że się bez pomocy obejdę... żem żmij tych i padalców wydusił już dosyć i do reszty ich wymorduję...
Jakby sobie coś przypomniał, ręką skinął,