Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 101.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Późno być zaczynało, księżyc się wznosił nad jeziorem, na dworze cisza, tém lepiéj dozwalała słuchać wrzawy uczty. Hendze po podróży na sen się zbierało, ale Smerda go trzymał na ławie i ciekawość téż przykuwała do niéj.
W świetlicach kneziowskich po tych wybuchach nastąpiło trochę spokoju. Zdaleka widać było ręce podnoszone z czaszami, któremi miód pito... głosy chrypły...
Po długiém milczeniu i głuchym szmerze ozwał się kneź, mówił coś śmiejąc się i szydząc... ledwie dokończył, podnosić się znowu zaczęła, jakby zażegniona przezeń, wrzawa. Już jéj nawet ten głos nakazujący, ciągle śmiechem przerywany, pohamować nie mógł.
Kneź śmiał się, a raczéj ryczał ze śmiechu, gdy inni miotali na się obelgami. Słychać było jakby tłuczone naczynia, potém runęły ławy z łoskotem wielkim i stoły, światło zasłaniały cienie jakieś miotające się wściekle, z rękami w górę podniesionemi, krzyk okropny rozległ się w sieniach i w dziedzińcu.
Czeladź zerwała się wystraszona. W izbach kneziowskich burza jakaś szalała... stuk, łomot, łamanie, jęki, wołanie ratunku, które nagle jakby naciskiem silnéj dłoni ustawało... wszystko to razem pomięszane we wrzawę dziką, a po nad tém śmiech ciągły.