Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 100.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wesołość téż przechodziła chwilami jakby w kłótliwą walkę i spory, głosy się podnosiły warczące, głuszyły je drugie, potém nastawała cisza, a po niéj wybuchy coraz swarliwsze. Chociaż żadnego wyrazu pochwycić ztąd nie było można, sam ton zwiastował, iż z wesołości zrodziła się zajadłość dzika... Ludzie jednak, oswojeni zapewne ze zwykłym biegiem uczt na grodzie, spokojnie słuchali tego wrzenia i huku. Hengo tylko oglądał się trwożliwie, a Smerda spostrzegłszy to, rzekł doń z uśmiechem:
— Wszystko to kmiecie, żupany, starszyzna. Kneź ich poi, to im się po miodzie wyrywa czasem co zuchwalszego, on téż, miłościwy pan nasz, niecierpliwy bywa... Jak się czasem zetną... co ma być? zadławi którego pochwyciwszy... mniéj jednym będzie... Bywa, że się z sobą zajedzą, a na pięści pójdą i jeden drugiego zabije... a nam co do tego?
Śpiew z izb dobywający się oknami do ryku był czasem podobny, a śmiech do wycia, a gniew do warczenia psów, które się gryźć mają... ale wnet ucichało i wołano tylko na głos radośnie, zwycięzko, póki znowu od słowa do słowa nie zawrzała i nie zagotowała się waśń, wśród któréj już i szczęk mieczów dawał się słyszeć. Hendze się zdawało, jakoby głos Knezia rozeznawał, który grzmiał jak piorun wśród szumu burzy. Po nim znów nastawało milczenie.