Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 082.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

będziem zabijać niedźwiedzie. Siedli na koń, siostra z wieży prosi, nie jedźcie na łowy — krucy dziś krakali rano i sen miałam w nocy krwawy. Weźcie czeladź, weźcie z sobą, zwierz jest dziki, las jest czarny. A Krak śmieje się i rzecze: zwierz i las nie straszny dla nas. Aż w puszczę ciemną wjechali — w tém młodszy staje i rzecze — tutaj ci bracie umierać, ja całe państwo zagarnę. Rrzekł, i młotem w skroń mu ciska, aż krew szkarłatna wytryska i Krak na ziemię upada. Co tu czynić z ciałem brata? z ziemi wilcy je wygrzebią, po trupie poznają ludzie. Mieczem go rąbie na ćwierci, tnie go na drobne kawały i na rozstajach je grzebie. Piaskiem białym przysypuje, nogami ubija ziemię. Księżyc i gwiazdy patrzały, puszcza ich widziała ciemna; księżyc, gwiazdy nie wydały, puszczy nikt nie słuchał głosu.
Jedzie na gród Lech i płacze, suknię rozdarł, ręce łamie. Biada mi — oto zwierz srogi, brata zagryzł w ciemnym lesie. Krew widzicie na méj szacie, bom go bronił nadaremno. Lech wziął po nim ziemię całą, i sam panował na grodzie. Na rozstajach kędy ciało białym piaskiem przysypane, jasne lilije wyrosły, kwitną i z wiatrem bujają, wiatrom jęcząc powiadają. Tutaj jest Kraka mogiła, ręka brata go zabiła. Ludzie idą nocą, drogą, dziwne głosy słyszą z trwogą, wiatr odwiewa Kraka ciało. Na zamek niosą je ludzie, starszyzna na gród się zbiera. Niechaj ten co za-