Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 075.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stary Słowanie — rzekł — na noc... zajdźcie do Wiszowego dworu... tam was ugoszczą radzi.
— Na noc? do Wiszowego dworu? nie mojemi nogami — rzekł ślepiec — nogi stare i starte. Dybię niemi powoli... jak ślimak się wlokę... A co ujdę kawał drogi, siąść i spocząć każą nogi. A do Wisza, do starego, daleko... daleko...
— Przecie wy tam zajdziecie — mówił Sambor — a gdy u wrót staniecie, pozdrówcie ich tam od tego, co dziś ich pożegnał.
— Wy z Wiszowéj zagrody? — spytał stary — a któż z wami, a wielu... czuję ludzi do koła? Chociaż oczy nie widzą...
W tém Smerda wtrącił.
— Kneziowscy ludzie... hej! do grodu jedziemy, do Stołba. I ten z nami. A wy byliście na grodzie?
— Dawniéj... dawniéj! — rzekł stary — teraz tam nie ma po co... Tam mieczyki śpiewają i żelazo gra... Pieśni słuchać nie ma czasu.
Westchnął.
— A po co kneziowi pieśń? — zawołał Smerda — to babska rzecz.
— A wojna... wojna — jakby sam do siebie mówił ślepy Słowan — wojna, dzikich zwierząt sprawa. Póki obcy duch nie zawiał na Polany, orali ojcowie i śpiewali i bogów chwalili w pokoju, oręża nie potrzebowali, chyba na zwierza...
Smerda się rozśmiał.