Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 069.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rżące konie, u brzegu mruczącą rzekę i jeszcze zawodzącego nieznużonego słowika.
Dwa kruki z zachodu zwolna ciągnąc, zatrzymały się nad chałupą i poleciały daléj leniwo... Stary obejrzał się za niemi i pokiwał głową.
Sługi z szopy niosły świeżo udojone mléko kobyle. W izbie stał już znów ceber piwa i placki dla gości, aby o głodzie ze dworu nie wyjechali. Na ławie Wisz zawczasu położył niedźwiedzią skórę, któréj mu było żal, ale Smerdzie ją trzeba było dać, aby złéj woli nie miał, i nie skarżył przed panem.
Sambor posłuszny już węzełek swój na drogę wiązał, skórznie ozuwał i mocno około nóg sznurował... Procę i łuk nałożył na siebie, toporek u pasa uwieszał. Smutnoż mu było. A przecież, młody pocieszał się trochę, że na białym świecie dużo zobaczy... więcéj za jeden dzień, niż w zagrodzie za życie całe.
I żal mu było wszystkich, bo ku chacie spoglądał, ale oprócz staréj Jagi, która mu kołacz do torby przyniosła, nie zobaczył już nikogo. — Parobcy tylko na szyi mu się wieszali.
Smerdowi towarzysze, on sam i Hengo i gospodarz stary, zebrali się około ogniska. Wszyscy jechać spieszyli, bo się im zdało, że deszcz lunie prędko, tak groźne ciągnęły chmury, tylko Wisz spokojny ręczył, iż się niebo rozpogodzi.