Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 066.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Stary szeptał coraz ciszéj, kiedy niekiedy chłopaka bijąc po ramieniu... ten stał z głową zwieszoną, zachmurzony, księżyc już się był podniósł w górę i świecił w rzece odbity, gdy po długiéj rozmowie się rozeszli. Sambor jak wkuty na podwórku pozostał, oparty o wrota. Psy przyszły mu się łasić do ręki, pogłaskał je. Słuchał śpiewu słowików i klekotania żab, i hukania bąka na błotach, jakby chciał sobie w pamięć wrazić tę muzykę nocną puszczy, którą nierychło znowu usłyszeć się spodziewał.
Sen go nie brał — siadł na kłodzie i przesiedział noc całą do dnia.
Już się we dworze niewiasty ruszać zaczęły, gdy parobczak poszedł obchodząc zagrodę ku tylnym wrotom, jakby się tam kogo spotkać spodziewał.
Jaga wyszła naprzód i pospieszyła ku niemu.
— Samborze, mój miły — nie trwóż się i nie tęsknij — powrócisz. Ale sama łzę fartuchem otarła. W tém przez drzwi wpół otwarte pokazała się Dziwa, która w rękach trzymając kosy, zadumana plotła je powoli. Spojrzała na chłopaka i smutnie mu się uśmiechnęła.
— Co ty tak stoisz ponury? rzekła powoli głosem jakimś spokojnym a jak śpiew przeciągłym — co tobie? Nie wstydże ci mieć strach w sercu? a łzy w oczach? Nie każdemu dano siedzieć w chacie i spoczywać, różne losy, różne