Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 054.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się do Niemca. — Wam to na rękę, bo was pewnie i wasze sakwy ze sobą chętnie zabiorą — ale mnie. Hengo nie okazywał twarzą wcale, czy był rad lub nie spotkaniu.
— Juścić — rzekł — gdyby co złego groziło, prawa gościnności bronić mnie każą.
— Jeżeli ja sam siebie od nich obronię — mruknął Wisz... Pięciu ich, nie tak to straszna rzecz, moi chłopcy powiązaliby ich na skinienie, ale u Stołba znajdzie się ich dziesięć razy tyle, gdyby się mścić chcieli. Szli co prędzéj ku zagrodzie.
Smerda kneziowski, jadący przodem, konia zatrzymał, starego poznawszy, lub się domyślając gospodarza. On i jego towarzysze mniéj się mu jednak niż Niemcowi przypatrywali. Czuli w nim obcego, a obcy dla nich zawsze był dobrym obłowem...
Gdy podeszli, starzec się Smerdzie pokłonił, chociaż ten mu nie myślał oddać powitania. — Skłonił się i Hengo, ale mu twarz pobladła, czuł, że chciwe oczy wszystkich na niego się skierowały.
— Kogóż to z sobą prowadzicie, stary? wołał Smerda. — Obcy? zkąd? Czteréj jezdni wnet go obstąpili do koła.
— Z nad Łaby jestem, przekupień, człek spokojny — nie obcy... rzekł nabierając śmiałości trochę Hengo — nie obcy — bom tu nieraz bywał