Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hengo zamilkł i schował go do worka... Nastąpiła znowu chwila milczenia. To schowane tak szybko godło tajemnicze, obudzało ciekawość, lecz Niemiec już się z niém ukrył.
— Trudno się to oprzéć — odezwał się gospodarz... kiedy samo co pod dach przychodzi, a do życia pomódz może. Za dawnych czasów, ledwie u księdzów i żupanów coś podobnego widzieć było można, teraz i my kmiecie ważyć się na to musimy. Nie wyjdzie z domu dziewka, żeby jéj do wiana nie dać kolców i szpilek.
Skinął na starszego syna, poszeptał mu na ucho... wyszło ich zaraz dwu z izby. Wisz na ławie siadł i po jednemu odkładać począł, co dla siebie i swoich chciał zatrzymać — wybrał piękny miecz liściasty, siekierek kilka, młotów, nożyce, kilka pierścieni, dwa naszyjniki z wisiadłami... myślał i liczył czy tego będzie dosyć.
W tém Hengo zdjął z ławy dwa chrzęszczące naramienniki i podniósł je do góry.
— Staremu Wiszowi by się to zdało — zawołał — i przystało.
— Po co? — rzekł gospodarz — chyba, aby mi synowie włożyli do mogiły... Na wojnę iść już nie myślę, na to są chłopcy dorosłe — a doma — co mi po tém?
— Rzekliście do mogiły — odezwał się Hengo, niech was bogowie długo chowają — a no, i do grobu to wziąć nie szkodzi... wszak ci u was zwy-