Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 033.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pobiegły inne. Śmiechy, szepty i łajania Jagi, razem zmieszane słyszeć się dały.
Hengo tymczasem klęcząc przy ławie, dobywał z sakiew coraz coś nowego, ukradkiem ku drzwiom spoglądając. Oczy jego tam i sam ciekawie biegały, choć udawał, że tylko towarem swym jest zajęty. Lękając się i pragnąc, walcząc ze strachem i ciekawością, dziewczęta jak woda na jeziorze, to się ode drzwi na izbę posuwały, to cofały nagle, jakby do komory nazad uciekać chciały. Niemiec, którego bystre oczy najwięcéj siały trwogi, coraz mniéj na pozór zważał co się tam za nim działo, niby nie widział, niby się nie zajmował niczém, tylko towarem, który na ławie rozkładał.
A było go podostatek, świecił i porywał oczy. Leżały naprzód igły długie do spinania chust, misternie się zamykające, a posplatane tak z kruszcu jasnego, jak gdyby plecione były ze lnu lub wełny. Niektóre z nich miały guzy błyszczące, inne poplątane były jak łodygi kwiatów gdy zwiędną. Do wyboru było dosyć. Leżały daléj naszyjniki bogate, obwieszane blaszkami, kółkami i dzwoneczkami. Hengo je sobie do szyi przykładał, nic nie mówiąc, a pokazując jak się na suknie bogato i pięknie wydawały.
Jedne naszyjniki plecione były jak dziewcząt kosy, inne gładkie z mocnego kruszcu, szyi od pocisku i strzały bronić mogły.