Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się ostrzyżona głowa parobczaka, który rozkaz zrozumiawszy, psy nawołał, wpędził do obejścia i zamknął za niemi wrota... Słychać je było szczekające i wyjące w szopie.
— Zdrów bywaj — Hengo. — Cóżeście to znowu tak daleko w nasze lasy zawędrowali? rzekł gospodarz.
Rudy powoli z konia zlazłszy i dawszy go chłopcu, który na swoim pozostał — zbliżał się zwolna do starego.
— Ha! po świecie się tak człek włóczy, ciekaw zobaczyć jak tam gdzie ludzie żyją — począł mówić — przy tém téż jakaś zamiana zrobi się może. Lepiéj w spokoju mieniać czego u jednych zbytek, a drugim brak, niżeli napadać zbrojno a z życiem razem wydzierać. Ja — wy wiecie — człowiek spokojny, zaopatruję komu czego trzeba... aby żyć...
Stary się czegoś zadumał.
— Nie bardzo u nas mieniać jest na co... Skór i futer dosyć pewnie u siebie macie, bursztynu u nas nie wiele. Myśmy téż nie zwykli bardzo do rzeczy które wozicie, swojém się radzi obchodzić... Igła z ości tak szyje jak żelazna.
Popatrzał stary na ziemię i znowu się sobie zadumał.
— Zda się to przecie co ja wożę — mówił powoli Hengo. — A z kąd byście wzięli wszystko