Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 022.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rękach sparty, nad końmi czuwał. Las milczał — niebo było czyste — owad tylko wywołany słońcem do życia, brzęczał, gromadami unosząc się w powietrzu.
Po krótkim spoczynku, na konie siedli znowu... Stary się do chłopca zwrócił.
— O strzałach, o krwi, o niczém ani słowa tam... Najlepiéj byś nie mówił nic i niemego udawał... Niemcami oni nas tam zowią — choć my ich język rozumiemy... Słuchaj co gadać będą, zda się to zawsze — ale udawaj, że ci ta mowa obca... Tak lepiéj — milczeć.
Spojrzał nań, czekając by mu Gerda oczyma odpowiedział. Jechali daléj a daléj. Słońce już się zwolna spuszczać zaczynało ku zachodowi. Brzeg rzeki wyniosły coraz się zniżał, wilgotniejsze otaczało ich powietrze — cień zalegał boru ściany — gdy w dali, nad zaroślami, pokazał się słup dymu siny...
Stary zobaczywszy go, drgnął z radości czy niepokoju — chłopak téż weń oczy wlepił, i zwolnili koniom biegu.
Do koła się las rozlegał stary, wysoki, gęsty, a łąka nad rzeką zwężała, płynąca ścieśnioném korytem. — W prawo otwarła się łąka, do koła zasiekami drzew zrąbanych otoczona... Poza nią z szałasów jakichś, chałup z drzewa i chrustu, opasanych tynami wysokiemi — dobywał się ów