Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 017.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Konie głosami temi podżegnięte, przyspieszyły kroku — ale nieprzyjaciela już ani widać, ani słychać nie było... Cisza panowała nad lasami, drzewa tylko uroczyście szumiały.
Starszy mężczyzna, kłusował naprzód konia pędząc skoro — chłopak, który strzałę wyszarpnął z nogi, spieszył za nim, pochylony na szyi swojego... przebiegli tak stai kilkoro, aż, nie słysząc nic, nie widząc pogoni — zwolnili kroku... Starszy się dopiero obejrzał na chłopca, ze zbładłą twarzą, z zaciętemi usty, z wytrzeszczonemi oczyma, przylgłego do konia. Nie miał nawet czasu od strzały tkwiącéj w piersi się uwolnić. Przebiła ona sukno i znać uwięzła w ciele, bo, choć w szybkim biegu, ugięła się i opadła ku dołowi, trzymała się jeszcze. Tu dopiero na polance konia ściągnąwszy starszy, obejrzał się na strzałę, i zręcznie ją pocisnąwszy, choć syknął z bólu — wydobył, obejrzał ciekawie i do skórzanego na plecach worka wsunął.
Strzała miała z kości białéj wyrobione ostrze cienkie, na którego końcu widać było krwi kropelkę.
— Piorunyby w nich biły... i burze! — zawołał warcząc rudy. Gdzieś się w krzakach znalazło oko, co podpatrzyło i pomściło za bałwana...
— Tyś ranny w nogę Gerda?
Chłopak z oczyma jeszcze obłąkanemi i trwogą, milcząc na nogę skaleczoną wskazywał. Rana