Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 1 015.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ciekawie, z razu z jakąś obawą, dwoje oczu jasnych, przypatrywało się podróżnym. Z za gałęzi widać tylko było włos płowy co je otaczał, młodą twarz ledwie zarostem pokrytą, białe zęby w ustach, na pół podziwieniem otwartych...
Podróżny tymczasem ku słońcu poglądał i na bieg rzeki...
Po nad jéj brzegami, drogi żadnéj śladu widać nie było. Zdawał się chcieć upewnić, czy ma ją przebrnąć, czy z nią, czy przeciwko niéj się puścić. Konie rwały się już do pochodu niecierpliwe, obrócone na wschód łbami — starszy pomyślał trochę, oczyma łąkę zmierzył, trzęsawiska i bór, potém zwrócił się na piasczyste wybrzeże, kędy konie pojono. Tu stanąwszy, myślał pewnie czy bród znajdzie, bo oczy utopił w wodzie, jakby mierzył jéj głębinę. Byłby teraz i tę głowę mógł dojrzeć w krzakach co go szpiegowała — ale się ostrożnie schowała, tylko gałązki opadły i drżały. Powoli konie wchodziły w wodę, która tu nie była grzązką ni głęboką, zanurzyły się po brzuchy, zdawało się że popłyną, ale tuż się znalazła ława piasczysta i oto już — brzeg drugi... Oba podróżni wylądowali szczęśliwie, ledwie pomoczywszy nogi.
Drugim brzegiem wyższym nieco i suchszym, wygodniéj kroczyć było, choć tuż, tuż, za gęstwiną coś szeleściało dziwnie... Zwierz spłoszony, myślał podróżny.