Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stach z Konar tom I 184.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   180   —

ja nie powiem żeby on był wart i tyle! Aj! aj! ciężki się on zdaje, ale czy to my nie wiemy jak złotnicy we środek ołowiu nalewają. On może i siedemdziesiąt nie wart!
Dla Stacha z Konar waszego ciotecznego pa ięci, który ze mną był w przyjaźni, jabym chciał co zrobić dla was..
Zdawał się wahać, kto wie, kusił może Stacha aby mu się wydał z sobą, ale ostrożny człek nie odzywał się. Wolał cierpieć niż się przyznać do Stacha.
— Szkoda w istocie że ja tu wam nieboszczyka sprowadzić nie mogę, — odezwał się namyśliwszy — ale na to rady niema. Dziękuję wam żeście na tego biedaka byli łaskawi, dajcież łańcuch, pójdę do ciemnicy, póki mnie przyjaciele nie wykupią.
Wyciągnął rękę, Juchim nie puszczał łańcucha, uśmiechał się.
Widać po nim było jakąś walkę wewnętrzną.
— No — chcecie dać łańcuch za grzywny? głowa na głowę? — spytał.
— Nie mogę — rzekł Stach — pozbyć się pamiątki téj mi nie godzi. Raz że tego łotra Stacha lubiłem, a to po nim jedyna spuścizna, powtóre iż łańcuch ten od Szczodrego wyszedł, który go dziadowi dał. Sprzedać mi nie wolno.
I ręką wziął za leżące na stole ogniwa.
— Wiecie co.dodał — Za te siedemdzie-