Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom III.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Patrz, by o niej żona nie wiedziała — odparł Janusz... Litwinki zabobonne są, a choć trumna źle nie wróży, mówią ludzie, smutek jej zatruje pierwszy dzień... zostanie wspomnieniem na życie...
Janusz wstał i wyszedł...
Zawahawszy się nieco Semko, nazad powrócił do sypialni, drzwi od niej ku izbom Błachowej stały otworem. Cichy śpiew z płaczem, żałobny, pieśń jakąś starą mogilną słychać było w głębi. Nie zatrzymując się szedł książe dalej, aż do izdebki, w której na łóżeczku swem zmarła leżała...
Kilka starych bab, otaczało je, ale Błachowa żadnej z nich dotknąć nie dawała dziecięcia. Sama ona w białe rąbki i najpiękniejsze ustroiła ją odzieże, sama splotła jej dziewiczy wianek mogilny...
Stała teraz przy niej z rękami załamanemi płacząc i podśpiewując nieprzytomna. Baby łzy ocierały... W głowach dwa płonęły kaganki i migocącem światłem rzucały na twarz marmurową, błogim jakimś snem ujętą. Usta jej jeszcze pocałunkiem śmiały się ostatnim...
Gdy Semko wszedł, drugiemi drzwiami ludzie prostą, sosnową, z kilku desek zbitą wnosili „domowinkę“. Za nią szedł w komży i stule ksiądz kanclerz, z krzyżykiem w ręku, i dwu chłopaków ze światłem, którego płomienie wiatr chylił.