Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Musiał go oszczędzać.
— Ojcze — zawołał od progu Bartosz — ogłosiliśmy króla, nie dosyć na tem, musimy go ukoronować i namaścić, inaczej nie zechcą poszanować wyboru Małopolanie.
Zżymnął ramionami ks. Ścibor, okazując że to nie zależało od niego.
— Na Boga! cóż się naszemu arcypasterzowi stało — zawołał Bartosz — w połowie dzieła niedokonanego rzucić je...
— Nie moja to rzecz — odparł żywo Scibor. — Macie mnie tu, gotów jestem przy koronacyi służyć, lecz nie do mnie ona należy. Mówcie z arcybiskupem.
— Cóż powiada Bodzanta?
— Że w Sieradziu ani czas jest, ani miejsce potemu...
Bartosz cały się rzucił, ręce łamiąc.
— Niepojęta rzecz! To są zabiegi czyjeś, w tem tkwi zdrada! — krzyknął poruszony.
— Umawialiścież się z nim wprzódy o koronacyę? — zapytał biskup.
— Mowy nie było o rzeczy, która musiała nastąpić jako dopełnienie aktu ogłoszenia. Arcybiskup wiedział, żeśmy przysposobili koronę...
Ks. Ścibor głowę spuścił, nie odpowiadał.
Rozgorączkowany Bartosz nie ustępował. Postanowił czekać bodaj u drzwi ks. Bodzanty, ażby go wpuszczono do niego.