Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie słyszał co mówiła do niego i widzieć się jej nie zdawał.
Pocieszało ją to nieco, że Bobrek już dnia tego i silniejszym był, i zdrowie odzyskiwał cudownie. Wielka potęga woli działała w nim.
W przekonaniu, iż napój go pokrzepić powinien, poprzedzającego wyjazd wieczora domagał się wina gotowanego z korzeniami, wypił go dużo i zasnął tak twardo, że matka miała nadzieję, iż zaśpi ranek, a podróż odłoży.
Zbudził się jednak do dnia, i jak postanowił, wnet do podróży przygotował.
Zimno bardzo podziękował matce za gospodę, siadł na konia i na zamek naprzód pojechał.
Komtur przyjął go surowo.
— Jedź natychmiast, abyś w Sieradziu był i wszystko widział na oczy, co się tam dziać będzie. Masz na dworze księcia znajomych.
— Zlecicie mi co?
— Uszy i oczy nastawić — odparł stary Krzyżak.
Klecha chciał mu się tłumaczyć z tego co miał na sercu i rozpoczął uniewinnianie swe, gdy komtur przerwał mu.
— Dość tego, łaska Boża, że nasi ludzie jeszcze nie wpadli sami w ręce nieprzyjaciela. Do zasadzek wyście się nie zdali, niewiele do czego innego, a no, starajcie się sławę swoją naprawić.