Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

grosza, nigdzie ziarna, nawet srebrne naczynia w zastawie u żydów.
Konie, wozy, żelaztwo, rozchwytują rozbójnicy.
Semko się rozgniewał trochę i zwrócił żywo do niej.
— Cóżeś ty chciała, aby ludzie darmo służyli? aby przyszły bez wojowania Kujawy i zamki? Wojsko kosztuje... przyjaciół ujmować trzeba.
Błachowa głową potrząsała.
— A jak z tego posiewu nie będzie ziarna? — odezwała się — co naówczas?
— To być nie może! — gorąco zaprzeczył Semko. — Nic nie wiesz... nie rozumiesz nic... Tylko co nie widać jak mnie królem ogłoszą.
Spojrzała nań długo stara.
— Wszak już raz tak było? — odparła — daj Bóg, by znowu gęby im kto nie zamknął, gdy będą mieli okrzyknąć...
— Naówczas inni ludzie byli tam — zawołał Semko.
— A teraz gdzie się oni podzieli? — zapytała Błachowa.
Książe rozmową tą był rozjątrzony, strzepnął rękami i nagle spytał.
— Ulina gdzie?
— Siedzi w oknie podparta na ręku — poczęła stara tęsknie — albo i z tej co się to zrobiło! Miły Boże!!