Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyprawiono powtórnie kopijnikom rozkazy, ażeby nie śmieli odpoczywać i rozdziewać się.
Widok sąsiednich murów, mógł poniekąd utwierdzać w przekonaniu, iż wycieczkę z miasta zamierzano, gdyż roił się tam lud, tłoczył, ściskał, wywoływał i zdawał przygotowywać do wystąpienia... Ludzie z ciężkiemi kuszami na ramionach, przechadzali się po nad bramą; głos Wróbla brzmiał jak trąba.
Bartosz nie miałby obawy najmniejszej w polu, lecz tu w ciasnem miejscu zamknięty pod murami, nie mogąc się rozwinąć, nie wiedząc ani godziny, ani strony z której napastowanym być mógł, musiał się mieć na baczności. Znał on swych ludzi, znużeni byli podróżą, chciwi spoczynku, jadła i napitku, beczki z piwem wypróżniały się a w głowach szumiało.
Pod wieczór więc straże potrzeba było ustawić, i niespuszczać oka z bramy... Niepokój ten możeby był ustał później nieco, gdyby w mieście się ludzie uspokoili, tu zaś przeciwnie z nocą ruch się zwiększał... Z gwaru wnosić było można, że po za wrotami w ulicy Floryańskiej znaczne siły stały nagromadzone... Światło od pochodni po murach migało, głosy się wyrywały ciągle, brzęk nie ustawał.
Bartosz nie zdjął zbroi z siebie, postanowiwszy czekać tak do dnia, a książe rzucił się na ławę, wsparłszy na ręku, i niewiele też zażył spoczynku.