Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Od dni kilkunastu bramy są strzeżone — odparł biskup.
Zaczęli szeptać po cichu.
Gdy się to działo na probostwie, z szeregów kopijników dwaj przyłbicami zakryci rycerze wystąpili, zsiedli z koni, i żywym krokiem biegli tu także. W ganku jeden z nich rzucił pytanie, czy sam był arcybiskup, i po otrzymaniu odpowiedzi, weszli naprzeciw do izby niezajętej.
Kilku księży znajdujących się tu, natychmiast zobaczywszy ich, ustąpiło.
Pierwszy który hełm zdjąl i rzucił go na stół ze szczękiem wielkim, był książe Semko. Twarz jego pod przyłbicą rozgrzana, okryta potem, była straszną wyrazem gniewu do najwyższego stopnia podnieconego.
Drżał cały, słowa nie mogąc wyrzec. Tak samo dwie rękawice żelazne ściągnął i cisnął precz...
Z pod drugiego hełmu, ukazała się męzka, spokojniejsza twarz Bartosza z Odolanowa, który czoło miał zmarszczone, lecz panem był siebie.
— Zatem zdradzono nas! — krzyknął książe — wszystko stracone, a ja znowu na urągowisko ich będę wystawiony! Lecz, na Boga, nie o koronę idzie, o cześć.
Głos mu drgał przerywany.
— Pięciuset takich ludzi jakich my z sobą mamy, starczy na zdobycie bramy... Siłą ją weźmiemy...