Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zatrzymali się więc; krótki czas trwało jakieś wahanie, potem kilkudziesięciu kopijników posunęli się naprzód, wprost na wrota.
Na murach stali milczący ludzie, po nad ramionami których, gdzieniegdzie sterczały berdysze. Kopijnicy podnieśli głowy. Kilku z nich podjechało do samych wrót i uderzyło w nie z lekka kopiami. Wrota zatętniały głucho.
Ponieważ oddział nie ściągnął się cały jeszcze a coraz nowe mu przybywały posiłki, wkrótce plac cały przed bramą, dokoła jej pod murami zapełnił się tym ludem zbrojnym.
Z nad bramy nie odzywano się, a i kopijnicy, którzy z koni zsiadać poczęli, między sobą tylko się nawoływali.
Czas jakiś trwało obustronne wyczekiwanie.
Wtem mała furta otworzyła się żywo, trzech ludzi w strojach mieszczańskich wyszło z niej, i obejrzawszy się zmierzało ku probostwu.
Niełatwo było przecisnąć się między ludźmi i końmi, lecz może w nadziei, że coś dobrego z sobą niosą, puszczono ich dalej.
Arcybiskup, pomodliwszy się w kościele, właśnie powracał na probostwo, gdy mu ks. Chotek dał znać o posłach z miasta.
Gdyby nie wiedziano o zamiarach z jakim arcybiskup przybywał, i kogo z sobą prowadził, twarz biednego kapłana, trwożliwie złożone ręce