Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dworzanin przyszedł go do niej wezwać. Szedł Hawnul natychmiast, a że od granicy dostał języka, od tego począł.
Stara księżna mówić mu długo nie dała o tem. W twarzy jej malowało się jakieś rozmarzenie, oczy jaśniej świeciły...
— Snu mnie pozbawiłeś — odezwała się. — Niedorzeczną baśń splotłeś, a ta mi pokoju nie dała.
Spoglądała nań wyzywająco.
— Miłościwa pani — rzekł Hawnul. — Gdybym ja to za baśń miał, nie ośmieliłbym się mówić miłości waszej o lada śnie moim. Ja wierzę w to mocno, że byle pan nasz chciał, baśń i marzenie mogą się sprawdzić na jawie.
Staruszka głową potrząsała.
— Swatowiby się za te dziewosłęby piękny ręcznik złotem szyty należał — dodała.
— Swatby ręczników się wyrzekł i samby ostatnią koszulę oddał, byle wesela doczekał — odezwał się wesoło starosta.
Księżna poczęła poważnie.
— Wielkie to dzieło! Straszno do niego rękę przyłożyć nie wiedząc jak się skończy. Nam dla godności naszej nie można próbować, czegośmy niepewni czy dokonamy.
Z takiej wysokości spaść!!
Spojrzała na Hawnula.