Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/099

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chał tak upokorzony, iż po dniu nie chciał przybywać do swojej stolicy. Zdawało mu się, że każde wejrzenie, które spotka, urągać mu się będzie. Sama niepewność jutra stawała się brzemieniem okrutnem.
Późną nocą zatętniało na zwodzonym moście, w podworcu ukazały się pochodnie, otwierano wrota wewnętrzne, podnoszono brony. Semko wjechał z przyłbicą spuszczoną.
U drzwi z konia zeskoczył, nie spojrzawszy na nikogo ze swojego dworu, i wprost wpadł do sypialni.
Jeszcze do drzwi jej nie doszedł, gdy Henryk, który na przybycie jego czatował, ze śmiechem szyderskim pospieszył go powitać.
Semko zmierzył go takim wzrokiem strasznym, iż chłopię nie śmiało przystąpić do niego.
W sypialni czekała już Błachowa, z za drzwi wyglądała Ulina; obu im dał znak ręką, że chciał sam pozostać. Żarł się swem upokorzeniem i wstydem, pałał niemal zemstą ku tym, co go wyciągnęli na plac boju, chociaż sam on właściwie, wyrwał się przedwcześnie.
Widzieć się z nikim, mówić nie chciał; jeden tylko kanclerz, który przyszedł go pozdrowić, został wpuszczony.
Przed nim, jak przed ojcem swym duchownym, Semko wylał się z całym żalem i boleścią.
— Na pośmiewisko mnie wydali ludzie nie-