Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/075

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gdy w obozie wojewody Poznańskiego nie było nikogo, oprócz wielkopolskiej szlachty i Mazurów.
Mężny to był lud, ale do karności wojskowej nie wdrożony i w garść go ujść nawet wojewodzie i Bartoszowi bardzo było trudno.
Każdy tu rozkazywać był rad, a słuchać mało kto. Mówiono dużo, krzyczano głośno, ale się wszystko rozprzęgało łacno. Prawda, że gdy się to wojsko raz bić zaczęło, walczyło zapamiętale, wściekle, choć bez porządku, a głos wodza nie wiele tu ważył.
Obóz pod Pyzdrami, spojrzawszy nań, opowiadał o tem, z czego się składał. Począwszy od szkarłatem bramowanego namiotu wojewody, do szatry i szałasu z gałęzi, do budki płóciennej na kołach, do podartej szmaty szarej, na dwu kijach rozwieszonej, wszystko tam widzieć było można, nawet najmniej spodziewane w obozie. Pułków i oddziałów rozeznać było trudno, a choć gdzieniegdzie stały małe chorągiewki dowódzców, niewiele się przyczyniały do porządnego rozkładu obozowiska.
Było to pierwszego zaraz dnia po przyciągnięciu i rozłożeniu się pod Pyzdrami, które wrota zamknąwszy, zapowiadały upartą obronę. Wszyscy mieli najlepszego ducha i szli z tą nadzieją, że się raz tylko rzucą gwałtownie ku murom, a mieszczuchy o łaskę prosić będą musiały. Na zamku zaś wiedziano, że ludu zbrojnego nie dużo było.