Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic więcej, a znajdzie się lepsza, cisną w kąt naszą...
Zamilkli, bo Semko, nadąwszy się, nie odpowiedział nic.
— Dwu nas na świecie jest — dołożył po chwili Janusz — niechże choć jeden rozum ma, a ocaleje.
— Nie liczysz Henryka — wtrącił Semko.
— Bo nie ma go co do rodu liczyć, kiedy księdzem ma być — rzekł Janusz.
— Prawda, ale mu sutanna bardzo cięży, choć głowy jeszcze nie wygolono — rzekł Semko.
— Dzieciak! Wyszumi się to — odparł Janusz.
Semko głową potrząsał.
— To mu ją włożemy gwałtem — rzekł zimno Janusz. Ojca wola święta, ja nie dam się jej przeciwić. Księdzem musi być.
Stanowczo i silnie wyrzekł te słowa Janusz i zamilkł. W człowieku tym na pozór bardzo spokojnym i łagodnym, czuć było wolę żelazną.
Siedzieli znowu milczący, spoglądając na siecie. Janusz pomrukiwać zaczął.
— Nie poszedłeś sam, aleś ludzi dał. Nie kijem to pałką. Jużeś palca umoczył. Wola twoja, chciałem wstrzymać a nie mógłem. Teraz gdyś już począł, Semku, nie rzućże tak lekko jak chwyciłeś!
Semko obrażony się rzucił.
— Za lekkiego mnie masz?