Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom II.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czuł nadewszystko, że mu to jego tajemne posłannictwo, z jego dumą i charakterem niezgodne, ciężyło wielce.
— Ojcze mój — rzekł w końcu ręce podnosząc do góry — niewiele widziałem, a mniej jeszcze rozumiem, co się u was dzieje. Proście Boga za mną, aby czas tej próby ciężkiej skrócił, bo zaprawdę, nie nawykły do skrywania się jak złoczyńca, gdyby to dłużej trwać miało, rzucę wszystko i popędzę do domu. Podjąłem się nie swojej rzeczy. Starszego tu i wytrawniejszego niż ja potrzeba było człowieka.
Do swobodnego rozkazywania w domu nawykły Semko; czuł się niemal więźniem w tej małej zagrodzie i wyrzucał sobie, że się dał zakuć w taką niewolę.
Nazajutrz zrana, poszedł jak zwykle, na mszę świętą, zjadł, legł na posłanie, ludzi swoich przywołał, o konie rozpytał i nakazał, aby do drogi na skinienie byli gotowi.
Męczyła go zwłoka i upokarzające oczekiwanie. Niekiedy przychodziły mu na myśl niebieskie oczy wczorajsze, ale zbliżyć się do nich nie miał już nadziei.
— Choćby i siostrą Jagiełły była — mówił sobie — niegorszy jestem od innych książąt, wziąćbym ją mógł, ale któż wie, czy istotnie księżniczka jest, a nie ulubioną jaką starej niewolnicą.