Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówił z uśmiechem dobrodusznym na ustach z pogodą na twarzy i spokojem, jaki daje ofiara dobrowolna żywota za wiarę.
Dwaj za nim stojący ojcowie, z których jeden Litwinem był, równie jak brat Antoniusz, oblicza mieli wesołe synów prawych świętego Franciszka, którym każde cierpienie ducha rozpromienia.
— Ognia każemy napalić, ryby zgotować, chleb jest i piwo nasze klasztorne. Bądź wasza książęca mość pozdrowionym, spoczywaj i przebacz — dodał O. Paweł...
Po nużącej podróży, to co ubogi klasztor mógł księciu Semkowi ofiarować, wydało się aż nadto wystarczającem.
Pobożny, jak wszyscy wówczas, zażądał tylko, aby mógł naprzód do kościołka pójść podziękować Bogu, iż go tu cało doprowadził. O. Paweł i brat Antoniusz towarzyszyli mu.
W podwórku węwnętrznem, opasany zewsząd budowlami stał maleńki kościołek, drewniany, na podmurowaniu z polnych kamieni. Bocznemi drzwiami przez zakrystyjkę weszli do niego.
Ołtarz drewniany stał w pośrodku, dzieląc budowlę na dwoje, po za nim znajdował się chór dla mnichów, szczupły jak ich liczba... Sam kościołek niewiele większy, starczył dla małej chrześcian gromadki, czysty był ale nieozdobny.
Wszystko co go przystrajało, własnemi rękami