Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łych. Naostatek otwarto wrota i wpuszczono naprzód tylko starego zakonnika.
Wszystkie te ostrożności nie były zbytecznemi. Franciszkanie czuli się tu wśród wrogów, musieli czuwać pilno. Podstępem mogli napaść ich poganie, równie przez chciwość, jak nienawiść.
Starczyło kilka słów brata Antoniusza, aby natychmiast księcia z orszakiem jego wpuszczono.
Zakapturzony mnich w sile wieku, krzepki i rzeźwy, ojciec Paweł, przełożony, wyszedł na spotkanie mazowieckiego książęcia.
Cała ta posiadłość ojców, niepodobną była do tego, czem są dzisiejsze klasztory. Kościołka wśród innych budowli skrytego, odróżnić od nich na pierwszy rzut oka nie było podobna. Żadnego godła chrześciańskiego na widok nie ważono się wystawiać, aby poganie dostrzegłszy go, nie znieważyli.
Klasztorek był długim budynkiem, najprostszego, pierwotnego kształtu, ogromną chatą z bierwion sosnowych, z maleńkiemi, klapami zamkniętemi okienkami.
Po nad dachem, słomą nakrytym, plecione sterczały dymniki.
Częstokroć, przy lada jakiem zburzeniu ludu, zmuszeni po kilka dni zamykać się w swej zagrodzie. Franciszkanie trzymali tu i małą trzódkę owiec dla mleka, i krów parę. Wielkie szopy pod parkanami zawierały zapasy siana, zboża