Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiającego się pokornego klechę, który natrętnie się do pracy zalecał.
Zbiedzonego chudzinę Bobrek doskonale udawać umiał.
— Miłość wasza — rzekł chwytając łapczywie i całując ręce kanclerza — przebaczysz mi biedakowi, że podziać się gdzie nie mając, nigdzie nie znajdując roboty, znowum się tu przybłąkał, przez miłosierdzie prosząc o jakikolwiek kątek... Gotówem darmo pisać.
I ciągnął dalej, nie dając księdzu odpowiedzieć.
— Nie może to być, aby tu w klasztorze, albo gdzie u mnichów w pobliżu nie było biblij, albo mszału, agendy lub ewangelii. Ja to wszystko potrafię, pomożeli Bóg, bez omyłki przepisać, zarubrykować czysto, nawet litery wielkie przemalować i wyzłocić.
Niech tylko miłość wasza da pargamin, minję i inkausty, za kawałeczek chleba pracować będę.
Wielka to była pokusa dla kanclerza, ale na zamku klechy pomieścić nie chciał, a w klasztorze niełatwo było. Bobrek jakby to zgadł, zaofiarował się w mieście gdzie sobie komórkę znaleźć. Uśmiechało się to księdzu, który strawę, co było potrzeba do pisania, a w dodatku grosz niewielki dać był gotów.
Nie znając dobrze skryptora, drogiego parga-