Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy żegnać się przyszło, odciągnął brata na stronę.
— Odtrącacie dobre rady moje — rzekł chmurno — nie przyznajecie mi się nawet do tego, co myślicie, a ja w duszy waszej czytam... Róbże sobie, coś postanowił, ale mnie nie mięszaj, do mnie się nie odwołuj.
Na pomoc moją nic rachować nie możesz, nie dam ani denara, ani człowieka, a jeśli cię z Płocka wygnają, tyle tylko, że przytułek znajdziesz u mnie...
Semko niewyraźnie coś mrucząc, uścisnął go. Smutnie się tak rozstali. Stał potem we drzwiach za odjeżdżającym patrząc długo, nieco ostatniemi słowy jego, przy pożegnaniu zmięszany, lecz Bartosz, który pozostał tu, odciągnął go, niedając się smutnym myślom poddawać.
Nie żądał, on aby Semko występował zawczasu czynnie, ale nalegał, aby z siłą wielką był w gotowości, bo dnia ani godziny, gdy potrzeba będzie wyjść, oznaczyć nie było podobna.
Semko, jeszcze radami brata ostudzony, odparł mu, że czyni co może, ale skarb jest ogołocony.
Domyślał się tego może Bartosz, choć nie przypuszczał, ażeby całkiem zapasu brakło. Książe z niechęcią mówił o tem, bo mu wstyd było przyznać się, iż po młodemu szafując nieopatrznie, do dna wyczerpał, co w nim było.