Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/045

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

maratowych, krzyczą na głos: Luksemburczyka nie chcemy! Precz z nim — na Węgry!
Czuje on to już sam, że mu się tu ziemia z pod stóp usuwa.
Nie mamy pana, a kogoż weźmiemy? kogo?
Semko siedział zadumany ponuro.
— Córceście Loisowej przez swoich posłów przysięgali — rzekł cicho — podpisaliście to, pieczęcie wasze przywiesili. Wiarołomcami być nie możecie.
— Czyje tam pieczęcie wiszą u tej skóry — odezwał się Bartosz — ten niech sobie Maryę ma za swą królowę, a my jej nie chcemy.
Gdyby nawet w ostatku krew Loisową po kądzieli przyszło poszanować, toć obie dziewki bezślubne są, choć je matka zaręczyła... Możemy swojego pana z jedną z nich żenić!
Kanclerz spojrzał bystro, lecz wnet się postrzegłszy, oczy spuścił. Socha milczał nie dając znaku przyzwolenia. Szlachta tylko Bartoszowi wtórowała gorąco.
Semko milczał. W twarz jego patrząc myśleć było można, że go na męki brano, tak się ona marszczyła, zdradzając w duszy bój straszny. Porwał milcząc tak kubek ze stoła i jednym łykiem go wychylił; chwycił potem mieczyk od pasa i obracać nim począł, kręcić, aż z pochew dobył i stół bez myśli rzezał, jakby