Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzieci dla ziemskich widoków, bodaj do jednej kładną kolebki.
Gdy kanclerz to mówił, Semko oczy pilno w niego wlepiał, słuchając z uwagą wielką.
— Na tem niekoniec — odezwał się Bartosz. Luksemburczyk obszedł się z nami, jakbyśmy tu nie ojczycami, nie rycerstwem byli, ale kumańskiemi jego niewolnikami. Wiecie że tu, żywa dusza cierpieć nie może Domarata z Pierzchna, którego wielkorządzcą zrobili, i jego prawej ręki, tego djabła krwawego, jak go zowią, Jana Płomieńczyka z Wieńca sędziego poznańskiego. Okrutnicy są oba, zboje, na życie i mienie nasze czyhający. Nie rządzą nami po bożemu, ale krew z nas piją.
Prosili więc Luksemburczyka nasi raz. Weź nam z karku Domarata i Domaratowych. Odrzekł dumnie: Ten jest nad wami postawiony i słuchać go musicie: Nie wezmę go ztąd, a nieposłusznych, ukarzę!!
Mało tego, — biegła za nim szlachta nasza drugi raz, błagając i prosząc jeszcze: Domarata weź, bo my pod nim i z nim żyć nie możemy... Gołowąs się ofuknął na proszących i rzekł im przez swe sługi, że bunty podnoszą, że do ciemnicy każe hersztów na chleb i wodę sądzić. — Bodaj nawet gardłem pogroził!
Tego nam już nadto było. Jako jeden człowiek, Wielkopolanie, okrom zauszników Do-