Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Semko Tom I.djvu/021

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mać — mówił Pelcz, — siłę ma wielką, Węgrów, Czechów, Niemcy pomogą. Chcą go Polacy czy nie, a będą musieli przyjąć.
Klecha nic na to nie odpowiadając, ocierał już usta, gdy chłopiec zjawił się w progu i nie idąc dalej, zawołał głosem ochrypłym.
— Wrócił Semko.
Wiadomość ta wyjaśniła klesze twarz — chłopiec zniknął.
— Do zamku dziś już nie pora — odezwał się — każcie mi gdzie posłać, choćby kul słomy, abym się przespał do rana.
Opasły Pelcz poszedł żywo do ogniska, zapalił przygotowane łuczywo i niosąc je w ręku, wprowadził podróżnego do sąsiedniego alkierza, pokazując mu łoże już przygotowane, szerokie, wygodne, na którem we dwu przespać się mogli.
— U mnie dla was gospoda zawsze gotowa — rzekł — i dla tych, co od naszych panów przybywają. Napijcie się jeszcze, aby sen przyszedł prędko, kładnijcie z Bogiem i odpoczywajcie.
Miał może ochotę Pelcz dłuższą prowadzić rozmowę z gościem, aby się od niego coś więcej o panach swoich dowiedzieć, ale klecha przeraźliwie ziewał, opończę swą z ławy wziął i zaraz szedł na łoże, na którem się wygodnie do snu umieścił.