Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Pogrobek tom I.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łość — pierwociny życia, zawsze upajają młodych. Przemko też zdał mu się pijany tą wyprawą.
Wszystko w niej wydawało mu się osobliwe, szczególne, piękne — słowa z ust lały się potokiem.
Uśmiechał się stryj słuchając.
Zimniejszy daleko kasztelan kaliski stał, potakiwał choć zapału tego nie dzielił. Dla niego przejście kraju nieprzyjacielskiego ogniem i mieczem było rzeczą tak zwyczajną, iż o niej mówić nie było warto... On razy tyle przeszedł już ze swemi i Santockie i całe pogranicze Marchij Brandeburskiej.
Z dumą ukazywał Przemko na zbroi ślad pchnięcia i razów, które przy zdobywaniu Soldyna otrzymał. Wolał by był ranę cięższą, krwawą, lecz nie poszczęściło mu się.
Za stołem u wieczerzy, nie było o niczem mowy, tylko o zwycięzkiej wyprawie, udziale w niej Kujawiaków i Poznańczyków, i o tem jaki łup się dostał komu.
Nawet najmniej chciwy wódz, jakim był książe Bolesław, pragnąć musiał zdobyczy, bo ona zubożała i trwożyła nieprzyjaciela.
Dla spoczynku chciał Bolesław zatrzymać u siebie synowca, lecz ten mu się, jak nigdy, z niecierpliwością wyrywał wielką. Nad dzień jeden nie mógł się nim pocieszyć.
Nigdy jeszcze takim rozgorzałym, nie wi-