Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA   XI.
Mołnia sama.
Siada na ławie, zdejmuje opończę i składa pod głowy jak poduszkę, potém wstaje, chodzi i mówi cicho a potém coraz żywiéj.

Niech śpią — lecz ja nie zasnę — sen powiek nie stuli
Nie — nie mogę — tak wiele myślić jeszcze muszę,
Tyleśmy przez dzień jeden zrobili, uczuli,
Jam tak uszczęśliwiła i skrwawiła duszę.
Zabiłam! — krew ta w sercu pali mię i gniecie —
Biedny — gdybyż sam jeden — lecz siérota dziécię!

(myśli)

Na co było zabijać?

(po chwili)

Lecz tak być musiało,
Onby zgubił Dymitra — mogłoż być inaczéj?
Drugiego — stubym była zabiła w rospaczy,
Pókiby zdrajców, krwi i mieczów stało.
I teraz nawet — Tak! wszystko dla niego —
On ma serce i duszę — życje i zbawienie,
On pan kazdéj godziny i kroku każdego —
Musiałam zabić —

(mysli.)