Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Poezye tom 2.djvu/065

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjęty przyjacielem — wrogiem być nie może. —

(myśli)

Czy się cały świat śpiknął na nieszczęście moje?
I zgromadza na starość troski, niepokoje,
I nie da mi odetchnąć w moim własnym domu?
Próżne! próżne zabiegi — ! nie dam jéj nikomu!
Cóżby mi pozostało, gdybym ją oddała?
W nędzy upodleniu, reszta życia cała —
Łzy rano, łzy wieczorem — od ludzi wzgardzona,
Z królewskiego dziecięcia w żebraczkę zmieniona,
U własnéj może córki prosiłabym chleba!
Dla rodu, dla imienia, złota mi potrzeba —
Bez tego niknie wszystko — Czyż po śmierci mojéj
Nie dość się jeszcze Halszka wolnością upoi?
Tak! pozostanie przy mnie dopóki ja żyję —
Obietnice mnie — skarby — nie złudzą niczyje —
Kniaź Dymitr — (żywo)
Ale zamek stoi bez obrony?
A nuż wpadnie — przemocą najezdnik szalony!
Trzeba wydać rozkazy, zaszturmować bramy —
Dość na jego obronę ludu jeszcze mamy.

(myśli)

A cóż ludzie powiedzą, jeśli spokojnie,
Kniaź Dymitr tu przybędzie nie myśląc o wojnie.
I słaba, łatwowierna, zlękniona kobiéta,
Przyjaciela u bramy, mieczami powita —